Drukuj
Kategoria: Alpy
Odsłony: 8210

Tekst w postaci pierwotnej ukazał się w Magazynie Turystyki Górskiej npm 2004/12

Chciałbym zaprosić Szanownych Czytelników na wycieczkę w góry, które pomimo swojego odmiennego charakteru przypominają trochę nasz Beskid Niski. Cechą wspólną są widoczne pozostałości po I wojnie światowej. Gdy w naszym Beskidzie są to już głownie cmentarze, w górach, gdzie się wybierzemy możemy napotkać resztki umocnień, zasieków, a także większa część infrastruktury pochodzi z tamtych czasów. Gdzie się udajemy? W grupę górską położoną w północnych Włoszech, pomiędzy Bolzano a Bormio, grupę Ortlera (zwaną też czasami grupą Ortlera - Cevedale). Grupa ta stanowiła południowo zachodnią granicę imperium Habsburgów do I wojny światowej, a sam Ortler (3905 m n.p.m.) był najwyższym szczytem cesarstwa. Po I wojnie światowej prowincja południowego Tyrolu (położona na południe od głównego grzbietu Alp) znalazła się w granicach Włoch. Do tej pory jednak ojczystym językiem większości tubylców jest niemiecki, a mówienie komuś, że jest Włochem bywa niemile widziane. Oprócz gór prowincja ta słynie z jabłek i pewnych wyrobów wykonywanych z jabłek w doskonale znanym Polakom procesie technologicznym.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1746|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

 

 

W czasie wojny właściwie cały grzbiet grupy, poczynając od przełęczy Stilfser Joch był ufortyfikowany. Na grzbiecie Ortlera zbudowano umocnienia, obozy i stanowiska strzeleckie. Prawie na samym szczycie znajdowało się najwyżej położone w tej wojnie stanowisko artyleryjskie (3902 m), a na chyba najpiękniejszej skialpinistycznie górze rejonu, Königspitze znajdowały się posterunki obydwu walczących stron: jednej na samym szczycie drugiej nieco niżej na grani. Wysoko w góry podciągnięte zostały drogi, a i część obecnych schronisk ma swoją genezę w tamtych czasach.

 

{gallery}ortler/mapka{/gallery}

Opisywana tura to okrążenie Ortlera. Okrążenie jest nie pełne bo na nartach będziemy się poruszać głównie po stronie południowej masywu, ale założeniem jest powrót do punktu wyjścia. Ponieważ rejon ma bogatą infrastrukturę, będziemy z niej korzystać nocując w winterraumach (otwartych na zimę pomieszczeniach, znajdujących się przy schroniskach) lub samych schroniskach z których co najmniej dwa powinne być otwarte w okresie ruchu turystycznego (Casati i Pizzini).

Konieczne wyposażenie to narty turowe i standardowe wyposażenie na lodowiec. Przydają się także wkłady z cienkiego materiału, których używa się śpiąc przykrytym schroniskowymi kocami. Koce są wyposażeniem zarówno schronisk jak i winterraumów. Śpiwory mogą być potrzebne tylko gdy zaplanowaliśmy wariant z noclegiem w jednym z opisanych bivacco.


Dzień pierwszy

Naszą turę zaczniemy w miejscowości Innersulden. Najlepiej dostać się tam samochodem, który możemy zostawić pod dolną stacją kolejki linowej prowadzącej do schroniska Schaubach (Schaubach Hütte lub Rifugio Citta di Milano). Niestety na parkingu biwakowanie jest od jakiegoś czasu zabronione - więc należy wycelować z przyjazdem raczej na godziny poranne (w razie czego miasteczko jest pełne pensjonatów, no i zawsze można dyskretnie przespać się w lub za samochodem). W zależności od naszych ambicji, możemy udać się w górę już na nartach, ale ja proponuję wyjazd kolejką do Schaubach Hütte.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1771|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Schronisko to jest jednym z głównych punktów wypadowych na Ortlera. Tam możemy się oszpeić, wypić piwo i ruszyć dalej. Naszym celem jest niewielka przełęcz Eisseepass znajdująca się dokładnie na przedłużeniu kolejki. Po przejściu krótkiego odcinka nartostradą, wchodzimy na górną partię lodowca Suldenferner. Jest on dość bezpieczny i raczej mało uszczeliniony, ale dobrze jest zachować ostrożoność i trzymać się ewentualnych śladów. Po dotarciu na na przełęcz przekraczamy grzbiet i trawersując stoki Sulden Spitze, poruszamy się po górnej części lodowca Langenferner, kierując się w prawo, lekko w dół. Dotarcie do schroniska Casati, znajdującego się na przełęczy Langenferner Joch zajmie nam z przełęczy kilkanaście minut a z górnej stacji kolejki około 2 godzin. Tutaj musimy się chwilę zastanowić, jeżeli jest wcześnie możemy się wybrać na znajdującą się dokładnie na przeciwko schroniska Monte Cevedale.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1742|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Wycieczka na tą dwuwierzchołkową górę (lewy nazywany jest Zufallspitze) jest wspaniałą trasą rozgrzewkową, zajmującą około 2 - 2.5 godziny. Ze schroniska kierujemy się prosto na przełęcz w widocznym masywie, skąd kilkadziesiąt metrów granią w prawo na wierzchołek. Należy uważać, gdyż góra często bywa ob lodzona - wtedy narty należy pozostawić mniej więcej w połowie kopuły szczytowej. Z podejścia na Cevedale mamy wspaniały widok na Königspitrze - najpiękniejszą górę rejonu. Warto się jej przyjrzeć, gdyż widać całą trasę podejścia i zjazdu, a w szczególności słynne pola śnieżne. Wracamy tą samą drogą. Nocujemy w schronisku Casati, jest ono czynne mniej więcej od połowy marca do końca kwietnia. W okresie kiedy schronisko jest zamknięte czynny jest winterraum znajdujący się w mniejszym budynku nieco powyżej. Na koniec dnia warto wybrać się na szczyt Sulden Spitze położony 15 minut od schroniska prawie dokładnie na północ.


Dzień drugi

Następnego dnia należy wstać wcześnie. Naszym celem będzie najatrakcyjniesza narciarsko góra rejonu - Königspitze. Ze schroniska zjeżdżamy w dół na prawo od wyciągu towarowego. Gdy warunki są kiepskie można skorzystać z możliwości zjazdu na lewo od podstacji energetycznej. Lekkie zagłębienie terenu sprowadzi nas do sytemu szerokich żlebów, a nimi do podnóża zbocza. Na dole zakładamy foki i kierujemy się na północny zachód, trawersując u podstawy zbocza grzbietu pomiędzy Sulden Spitze i Königspitze.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1749|switchheight=500|switchwidth=334|switchfixedsize=1}

Chcemy dotrzeć do wąskiej przełęczy Königsjoch - nie jest ona najniższym punktem grzbietu, znajduje się nieco powyżej szerokiej przełęczy. Na przełęcz Königsjoch prowadzi stromy żleb, a na przeciwko jego wylotu, niżej, znajduje się charakterystyczna turnia. Podchodzimy nieco wyżej do początku żlebu i musimy podjąć pierwszą narciarską decyzję: czy zostawić narty? Decyzja zależy od naszych umiejętności i warunków śniegowych. Jeżeli zdecydujemy się na zabieranie nart ładujemy je na plecak i ruszamy żlebem do góry.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1775|switchheight=500|switchwidth=334|switchfixedsize=1}

Po osiągnięciu przełęczy możemy ocenić stan pól śnieżnych na prowadzących z przełęczy do szczytu - gdy są bardzo twarde i zlodzone należy przemyśleć odwrót. Jeżeli warunki są dobre tzn. śnieg trzyma warto zabrać narty na górę - zjazd polami jest jednym z piękniejszych. Jeżeli nie jesteśmy zbyt pewni siebie, lub wśród nas będą osoby mniej obeznane z terenem wysokogórskim należy związać się liną i wędrować z lotną asekuracją. W czasie wyjścia na szczyt, w którym brałem udział, w końcowej partii pól śnieżnych potknął się członek innego zespołu i nie mogąc wyhamować zsuwał się ponad 100 metrów zatrzymując się dopiero w ski-depo innego zespołu. Nic mu się nie stało, ale zarówno jemu jak i niektórym z naszych kolegów dość masywnie „siadła psycha”. Polami śnieżnymi podchodzimy do samej ich górnej krawędzi. Tu znajduje się drugie miejsce ”decyzyjne” - większość ludzi dochodzi z nartami tylko do tego miejsca, gdyż zjazd ze szczytu jest nie tyle bardzo trudny, co “psychiczny” i może być niebezpieczny. Zależnie od podjętej decyzji zostawiamy narty tworząc tzw. ski-depo lub kontynuujemy podejście kierując się na śnieżno kamienną grańkę biegnącą do szczytu. Osiągnięcie szczytu to około 4-5 godzin.

Na szczycie znajduje się krzyż, natomiast na grani w kierunku zachodnim znajduje się miejsce po posterunku z I wojny światowej (w zimie często niedostępne).

Ze szczytu schodzimy drogą wejściową. Jeżeli zdecydowaliśmy się zjeżdżać na nartach to możemy je ubrać pod krzyżem. Następnie jedziemy dojściową granią, aż natrafimy po lewej stronie na żleb spadający na południe. Żlebem tym zjeżdżamy uważając na jego zakończenie po lewej. Tam trawersujemy w lewo do wielkich pól śnieżnych. W żlebie należy uważać gdyż niekontrolowany upadek może doprowadzić do zwiedzania południowej ściany w nieco przyspieszony sposób. Polami śnieżnymi zjeżdżamy na Königsjoch, a następnie żlebem na lodowiec. Podczas zjazdu i podejścia możemy sobie wyobrazić, że tuż nad przełęczą oraz mniej więcej w 2/3 wysokości grani, a także na szczycie znajdowały się całoroczne stanowiska walczących stron. I to w czasach gdy o goretexach polarach i innych tego typu wynalazkach nikt nie słyszał.

Nasze dalsze plany zależą od czasu. Możemy kontynuować wędrówkę lub zjechać do schroniska Pizzini. Ja doradzałbym zjazd do schroniska Pizzini, gdyż wędrówka do celu naszego następnego etapu zajmie nam następne 4 godziny. Możemy też wrócić do Casati, ale narażamy się na niemiłe podejście, które mój kolega, gdy dotarł pod schronisko, skomentował, oglądając resztki umocnień wojennych: “wolałbym by mnie tam na dole zastrzelili, niż miałbym się tu drapać”.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1782|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Zjazd do schroniska Pizzini jest po doświadczeniach z Königspitze właściwie rozrywkowy - kierujemy się w dół, omijając z lewej strony dużą turnię znajdującą się prawie na wprost przełęczy. Schronisko Pizzini jest otwarte praktycznie przez cały zimowy sezon.


Dzień trzeci

Następnego dnia kierujemy się w górę, na lewo od dużej skały, koło której zjeżdżaliśmy do schroniska. Kierujemy się prawie prosto na szczyt Königspitze. Dochodząc pod podstawę jego południowej ściany skręcamy lekko w lewo, docierając na przełęcz Col de la Pale Rosse. Mamy stąd piękny widok na Monte Cevedale i opadający spod niej lodowiec.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1756|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Stąd krótki zjazd (można fok nie ściągać) i trawers pod czarnymi pionowymi turniami pod mały grzbiecik Cima della Miniera. Staramy się na niego wydostać, w okolicach widocznej przełęczy Paso di Miniera. Nazwa szczytu i przełęczy (Miniera - górnicy) pochodzi od kopalni żelaza, która znajdowała się w południowych zboczach grzbietu. Z przełęczy nie zjeżdżamy od razu w dół, ale udajemy się nieco na południe grzbietem (prawie na sam szczycik). Stamtąd zjeżdżamy na lodowiec Vedretta dello Zebru. Lodowcem jedziemy w kierunku północno zachodnim, szukając ograniczających go od południa skałek, które znajdują się mniej więcej w połowie, prawie dokładnie na południowy zachód od widocznego na północy Monte Zebru. W skałkach tych jest ukryty żlebik sprowadzający nas do schroniska Vo (Cingue) Alpini, które powinniśmy osiągnąć po jakichś 4 - 5 godzinach od wyjścia z Pizzini.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1762|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Schronisko to jest w zimie nieczynne, ale dostępny jest winterraum znajdujący się w małym domku zaraz przy wylocie żlebu. Niestety, jak w prawie wszystkich włoskich winterraumach, nie ma tam pieca i drzewa. Znaczy się, jest śliczny kominek ale zabezpieczony szybą, za którą znajduje się awaryjny telefon. Na piętrze znajduje się sypialnia obficie zaopatrzona w koce.

Pomimo dość dalekiego dojścia, ze schroniska możemy się łatwo wycofać w przypadku załamania pogody. Zjeżdżamy wtedy lekko na lewo od wyciągu towarowego do doliny Rin Mare, a następnie do walnej doliny Zebru, którą docieramy do cywilizacji (w przenośni i dosłownie: dolina kończy się w miejscowości Valfurva czyli praktycznie na przedmieściach Bormio).

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1767|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Jeżeli możemy pozostać jeden dzień w tym miejscu, to polecam, gdyż jest to chyba jedyne miejsce gdzie możemy nacieszyć się samotnością. Warto też zrobić wycieczkę na przełęcz Hoch Joch. Ze schroniska idziemy tak jakbyśmy kontynuowali trasę z poprzedniego dnia - mniej więcej na północny - zachód. Po minięciu grani Monte Zebru zobaczymy opadający z północy lodowiec. Trzymając się jego lewej strony wędrujemy aż na przełęcz pod szczytem Monte Zebru. Lodowiec ten jest trudniejszy od tych, po których poruszaliśmy się dotychczas, zarówno orientacyjnie jak i ze względu na szczeliny. Na przełęczy znajduje się Bivacco Cita di Cantu czyli schron Włoskiego Związku Alpejskiego. Schron jest małą budką z 9 miejscami noclegowymi. Z przełęczy widać grań prowadzącą na Ortler. Ciekawostką jest fakt, że wzdłuż całej tej grani zbudowane były umocnienia (tu ew. fotka co ją zeskanowaną przyślę). Z przełęczy zaawansowani mogą pomknąć na Monte Zebru (początkowo ścianą, później granią, trudności nie przekraczają alpejskiego F+). Powrót tą samą drogą.


Dzień czwarty

Powrót do cywilizacji i zakończenie naszej wyprawy to dzień ostatni. Jednocześnie będzie to prawdopodobnie najdłuższy dzień naszej wędrówki. Ze schroniska wyruszamy tak jak było to opisane przy wycieczce na Hoch Joch. Kierujemy się jednak trochę bardziej na zachód w kierunku grzbietów ograniczających lodowiec.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1763|switchheight=334|switchwidth=500|switchfixedsize=1}

Naszym pierwszym celem jest przełęcz “ochotników” (Passo di Volontari). Znajduje się ona na niewielkim grzbieciku, który początkowo nie jest dobrze widoczny - zlewa się z następnymi. Dochodząc do niego możemy poznać przełączkę po niewielkiej turni o charakterystycznym fallicznym kształcie.

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1764|switchheight=500|switchwidth=334|switchfixedsize=1}

Wdrapujemy się na nią by potem zjechać na lodowiec Camosci. Na przełęczy znajdują się resztki obozu wojskowego z I wojny światowej, należy uważać na walający się tu i ówdzie drut kolczasty. Nazwa przełęczy pochodzi od służących tu ochotników. Lodowcem kierujemy się dalej wzdłuż opadających ścian Backmanngrat. Musimy dostać się na przełęcz Paso di Camosci. Przełęcz ta jest prawie do końca niewidoczna, zasłonięta przez skały opadające z Schneeglocke. Dobrze widoczna jest przełączka znajdująca się na południe od naszej, musimy więc uważać, by nie popełnić błędu. Dochodząc do grzbietu, który ogranicza lodowiec od zachodu, zauważymy wyłaniający się zza skał po prawej stronie żleb, zakończony przełęczą. Wychodzimy na przełęcz, narty wnosząc na plecach. Z przełęczy zjeżdżamy na lodowiec Campo (Vedretta di Campo) i nadal poruszając się u podnóża grzbietu, który ogranicza go po lewej stronie, kontynuujemy wędrówkę. Omijając po prawej obrywy lodowca wydostajemy się na górną część. Jego północnym ograniczeniem jest Tucket Spitze, z którego lewej strony znajduje się szeroka przełęcz Campo (Paso di Campo), a z prawej przełęcz Tucket (Tuckett Joch). To właśnie Tucket Joch jest naszym następnym przystankiem. Jest ona o tyle charakterystyczna, że prowadzi do niej dość szeroki żleb, a na samej przełęczy widoczne są ruiny bivacco. Po drugiej stronie grzbietu, poniżej przełęczy, w stronę Madastchferner znajduje się nowe bivacco Ninotta. My z przełęczy zjeżdżamy na lodowiec Madatch i dalej albo samym lodowcem lub jego okolicami prosto w dół do drogi na przełęcz Stilfser Joch. Zjeżdżając lodowcem należy mieć się na baczności (teren ten jest dość rzadko odwiedzany), a najlepiej szybko wytrawersować na lewo na stoki Monte Livrio. Możemy też z górnych partii lodowca, lekkim trawersem, zjechać na samą przełęcz. W okolicach przełęczy znajduje się duży ośrodek narciarki czynny od końca maja do listopada, będący jednym z bardziej znanych letnich ośrodków narciarskich. Z przełęczy zjeżdżamy drogą lub jej okolicami docierając do miejscowości Trafoi. Ponieważ prawdopodobnie dotrzemy tam wieczorem, najlepiej znaleźć jakiś nocleg (dużo hoteli i pensjonatów).

{phocagallery view=switchimage|basicimageid=1770|switchheight=500|switchwidth=334|switchfixedsize=1}

Miejscowość ta słynie z faktu, że jest miejscowością rodzinną jednego z najbardziej znanych narciarzy alpejczyków lat siedemdziesiątych Gustavo Thoeni. Zresztą on sam jest właścicielem część hoteli i wyciągów. Aby dostać się z powrotem do Innersulden możemy wynająć samochód lub zjechać autobusem do Gomagoi skąd również autobusem dostać się do Innersulden.

 

Informacje praktyczne

Telefony do schronisk:

Alpini V Hutte 0342 929170

Casatihutte 0342935507 i 036 491806

Pizzini- Fratola Hutte 0342 935513

Schaubachhutte 0473 613002 i 0473 611752

Linki do prognozy pogody i lawinowej znajdują się na stronach:

http://www.cai-svi.it/

 

Proponowana tura jest jedną z ładniejszych w Alpach wschodnich lecz wymaga podstawowych umiejętności dla gór typu alpejskiego i odpowiedniego wyposażenia. Należy zwrócić uwagę, że pomimo faktu, że w dobrych warunkach można właściwie całą trasę pokonać na nartach, to w gorszych warunkach może być konieczne pokonywanie niektórych odcinków z asekuracją i w pełnym lodowym wyposażeniu. Autor w czasie swojej pierwszej bytności w tej grupie zastał wszystkie szczyty zalodzone, a i z niektórych przełęczy zejście wymagało asekuracji. Następnym razem udało się wejść (lub zjechać) ze wszystkich zaplanowanych, a dostępnych narciarsko szczytów.

Zdjęcia z wyjazdów w latach 1995 i 2000 można zobaczyć w galerii:

{phocagallery view=category|categoryid=16|limitstart=2|limitcount=2|pluginlink=1|displayname=0}